Nareszcie wypoczynkowy dzień, ponieważ mieszkamy prawie na plaży spędziliśmy większość dnia leżąc na łóżeczkach, pod parasolem i w cieniu smażąc swoje ciała. Zdarzało się też, że dla ochłody udaliśmy się do wody, popływaliśmy trochę, ale jej temperatura przypominała raczej temperaturę zupy. Mimo to i tak w wodzie było najprzyjemniej. Wokół mnóstwo wypoczywających i raczej posługujących się językiem hiszpańskim. Odmiennie niż na naszej polskiej plaży nikt nie przynosił jedzenia i Tymek cierpiał katusze. Piasek czyściusieńki, ale gorący, woda całkiem przezroczysta, nawet rybki było widać. Ogólnie wszędzie było ciepło, ale przecież o to chodzi na wakacjach. Chciałoby się poleżeć dłużej, ale na to nie mamy czasu, to był jedyny dzień leniuchowania.
Wieczorem poszliśmy przespacerować się osławionymi w filmach ulicami Miami Beach. Mnóstwo tutaj sympatycznych knajpek, restauracji, no i oczywiście sklepów z przyciągającymi oczy wystawami. Kolację zjedliśmy oczywiście u Włocha i zdaniem Tymka była to najsmaczniejsza kolacja tego wyjazdu. Zamówiony przez niego Filet mignon był najlepszym kawałkiem polędwicy, jaki kiedykolwiek miał w ustach. Ja zamówiłam Tagliatelle z owocami morza. Porcja okazała się być gigantyczna i zawierała wszystko co żyje w morzu i nadaje się do zjedzenia, łącznie z homarem. Później musieliśmy jeszcze przebiec, to normalne tempo zważywszy na długość nóg Tymka, z 20 przecznic żeby poczuć nocną atmosferę miasta. Jutro jedziemy na Key West.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz