Odcinek drogi z Atlanty do Nowego Orleanu na pewno nie jest krótki. Przejechaliśmy przez 4 stany: Georgia, Alabama, Missisipi oraz Louisiana. Trasa była szeroka, a i ruch nie największy więc jechało się bardzo przyjemnie – zwłaszcza po stronie pasażera :P Chęć zrobienia sobie przerwy zainspirowała nas do zatrzymania się w KFC na lunch. Nie był to najlepszy pomysł – był to absolutnie najgorszy posiłek z całego naszego wyjazdu. Ociekające tłuszczem frytki, niedobra panierka i kanapka bez bułki… Na wszystko musieliśmy czekać prawie 10 minut!! Jako że rano zauważyłem, iż skończyły mi się skarpetki zjechaliśmy również do supermarketu gdzie zrobiliśmy drobne zakupy i byliśmy już gotowi, aby wjechać przez krótszy z mostów na jeziorze Pontchartrain, do samego centrum New Orleans. Pierwsze wrażenia były nieokreślone, bo nasz widok to z jednej strony niska ładna zabudowa, z drugiej wysokie, lecz nieciekawe wieżowce, a między tym szerokie arterie pełne samochodów. Im bliżej hotelu byliśmy tym robiło się ładniej – palmy i kwitnące drzewa rosnące między pasami Canal Street bardzo pozytywnie nastrajały. Szybko ogarnęliśmy się po podróży i wyszliśmy na miasto. Byliśmy przygotowani na tętniące muzyką ulice i tłumy ludzi, ale to co zobaczyliśmy trochę nas przeraziło. Z każdej dosłownie knajpki dochodziły inne dźwięki – muzyka na żywo - przerywane oklaskami, a ulicą sunęły tysiące, w dodatku dziwnie ubranych i obwieszonych koralikami ludzi. Usiedliśmy na chwilę w jednym z barów, gdzie posłuchaliśmy spokojniejszej muzyki, a potem ruszyliśmy razem z tłumem. Im stawało się ciemniej tym na ulicach było bardziej kolorowo i hałaśliwie. Mnóstwo galerii, sklepów i występujących ludzi, prezentujących to co potrafią. Gwoździem wieczoru było spotkanie Grandpa Elliott’a, żywej legendy muzyki, którego z przyjemnością posłuchaliśmy przez dłuższą chwilę. Prawdziwe zwiedzanie Nowego Orleanu zostawiliśmy sobie na jutro.
Lans:D Zrobiłeś sobie z nim zdęcie?;>
OdpowiedzUsuń