Wstaliśmy rano skoro świt, jak co dzień około 8:30, a po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy w stronę Atlanty. Na międzystanowej autostradzie, już w Georgii, ktoś zgubił starą przyczepę, która się przewróciła, a my straciliśmy 30 minut stojąc w korku. Wjazd do Atlanty był łatwo rozpoznawalny – jechaliśmy po siedmiopasmowej, tak siedmiopasmowej (!!!) w każdą stronę autostradzie, a natężenie ruchu było ogromne. Zaparkowaliśmy w wielopoziomowym garażu, gdzie, w przeciwieństwie do Nowego Jorku, opłata za cały dzień wynosiła jedynie 8$! Zwiedzanie rozpoczęliśmy od studia CNN uczestnicząc w godzinnym zwiedzaniu z przewodniczką. Przez szybę oglądaliśmy nadawanie na żywo programu informacyjnego, jak również podglądaliśmy pracujących nad przygotowywaniem tych informacji ludzi. Następnie przeszliśmy się po olimpijskim parku ze słynną fontanną z symbolem pięciu kół, z których tryskała woda, a między tym bawiły się całkiem mokre dzieci. Policjant chciał aresztować Tymka za robienie zdjęć ze względu na ochronę wizerunku tych dzieci, no cóż to Ameryka..
Potem postanowiliśmy odwiedzić muzeum coca-coli. Śmiesznie było. Bardzo dużo zdjęć obrazujących historię butelek, kapsli, reklam itp. Nam najbardziej podobał się film 3D – z licznymi efektami - oraz oczywiście degustacja wielu spośród wszystkich dostępnych na świecie napojów coca-coli. Tymek po wszystkim oczywiście zaczął ostro demonstrować ogarniający go głód, więc zaczęliśmy szukać jakiegoś miłego miejsca gdzie moglibyśmy coś zjeść. No i oczywiście problem - same fast foody. Przeszliśmy się najgłówniejszą ulicą „Brzoskwiniową”, ale nagle natknęliśmy się na akcję saperów w Banku Amerykańskim, bardzo filmowe klimaty. Odwiedziliśmy też Podziemną Atlantę z licznymi sklepikami, straganami, grającymi na żywo muzykami, w sumie trochę jak na dworcu. Na końcu, za radą pani z informacji turystycznej, wylądowaliśmy w prawdziwie włoskiej restauracji z wyższej półki. Obsługiwało nas trzech kelnerów, odsuwali i przysuwali nam krzesła, rozkładali nam na kolanach serwetki i co najważniejsze poczęstowali nas kilkoma przystawkami, w tym pysznym parmezanem. Główne dania okazały się przepyszne, chociaż oczywiście porcje były za duże dla nas, a więc nieco obżarci ruszyliśmy do dzielnicy handlowej Buckhead na shopping. Takiego dużego centrum handlowego w życiu nie widzieliśmy, oczywiście na zwiedzenie całego nie mieliśmy czasu, ale jakieś drobne zakupy udało się zrobić.
Potem postanowiliśmy odwiedzić muzeum coca-coli. Śmiesznie było. Bardzo dużo zdjęć obrazujących historię butelek, kapsli, reklam itp. Nam najbardziej podobał się film 3D – z licznymi efektami - oraz oczywiście degustacja wielu spośród wszystkich dostępnych na świecie napojów coca-coli. Tymek po wszystkim oczywiście zaczął ostro demonstrować ogarniający go głód, więc zaczęliśmy szukać jakiegoś miłego miejsca gdzie moglibyśmy coś zjeść. No i oczywiście problem - same fast foody. Przeszliśmy się najgłówniejszą ulicą „Brzoskwiniową”, ale nagle natknęliśmy się na akcję saperów w Banku Amerykańskim, bardzo filmowe klimaty. Odwiedziliśmy też Podziemną Atlantę z licznymi sklepikami, straganami, grającymi na żywo muzykami, w sumie trochę jak na dworcu. Na końcu, za radą pani z informacji turystycznej, wylądowaliśmy w prawdziwie włoskiej restauracji z wyższej półki. Obsługiwało nas trzech kelnerów, odsuwali i przysuwali nam krzesła, rozkładali nam na kolanach serwetki i co najważniejsze poczęstowali nas kilkoma przystawkami, w tym pysznym parmezanem. Główne dania okazały się przepyszne, chociaż oczywiście porcje były za duże dla nas, a więc nieco obżarci ruszyliśmy do dzielnicy handlowej Buckhead na shopping. Takiego dużego centrum handlowego w życiu nie widzieliśmy, oczywiście na zwiedzenie całego nie mieliśmy czasu, ale jakieś drobne zakupy udało się zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz