wtorek, 31 sierpnia 2010

Stolica

Wyspaliśmy się jak nigdy. Oboje obudzeni o 7 zgodnie zadecydowaliśmy, aby spać dalej. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Museum of Women In the Arts, które prezentowało sztukę stworzoną przez kobiety od XVII wieku po dzisiejsze czasy. Bardzo nam się podobało, zwłaszcza, że w przeciwieństwie do nowojorskich muzeów było prawie puste. Temperatura na zewnątrz była dobijająco wysoka, a wnętrze było przyjemnie klimatyzowane. Po wyjściu skierowaliśmy się na Union Station. Fasada robi duże wrażenie, ale naprawdę imponujący jest w środek. Gigantyczne przestrzenie wypełnione butikami i restauracjami, spomiędzy których wyłaniają się kasy biletowe. Dokonaliśmy kolejnego przełomowego zakupu – Tymek kupił sobie T-shirt. 



Po wyjściu okazało się, że już nie jest ciepło, tylko skwar leje się z nieba. W tych nadzwyczaj trudnych warunkach skierowaliśmy się do budynku Sądu Najwyższego, który jest imponujący. W środku obejrzeliśmy ciekawy film opowiadający o procesie powstania samej budowli oraz o pracy sędziów. Następnie przeszliśmy do znajdującej się nieopodal Biblioteki Kongresu, która głównie swoim wnętrzem mogła konkurować z urokiem budynku sądu. Niestety nie udało nam się dostać do głównej sali biblioteki. Zgodnie z planem nadeszła pora, aby obejść Capitol, napawać się jego pięknem i ogromem, przy okazji obserwując dosyć interesujące zachowanie młodej pary pozującej do zdjęć, starając się nie myśleć o absolutnie nieznośnej temperaturze. W tym momencie przypomnieliśmy sobie, że najwyższy czas żeby wrzucić coś na ruszt. Mocno zdesperowani, gdyż jak zwykle jak się szuka to nie ma, zaczęliśmy się miotać od drzwi do drzwi próbując odnaleźć jak najmniej amerykańską restaurację. Zalegliśmy w 100% amerykańskim steak-housie, ale jedzenie było bardzo dobre.


Po wyjściu cofnęliśmy się 10 kroków, po to aby odwiedzić, zauważoną wcześniej przez Tymka, cupcakery – miejsce pełne babeczek z kremem i tylko babeczek z kremem, za to w rozmaitych wariantach. Mama okazała się niechętna, więc sam ograniczyłem się do kupna tylko dwóch. Były boskie. Wypełnieni nowymi siłami dziarsko ruszyliśmy w stronę dzielnicy Georgetown, ale po drodze wciągnęło nas Crime & Punishment Museum. Zagłębieni w życiorysy wielkich przestępców, sposoby ich działania, ich łapania, karania, torturowania i uśmiercania, jak również poznając nowoczesne policyjne metody śledcze, osobiście wzięliśmy udział w cyfrowej rekonstrukcji przejęcia zakładnika i przy pomocy „digitalnych” pistoletów likwidacji agresora. Do Georgetown nie dotarliśmy, gdyż stopy nam już odpadały, zrobiliśmy bagatela jakieś 15 km, a musieliśmy jeszcze zaplanować dalszą trasę. W sumie to był bardzo przyjemny dzień! Washington jest zdecydowanie bardziej kameralny i spokojniejszy od NY. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz