Wylecieliśmy o 17:05 zgodnie z planem – niestety samolot nas rozczarował… Nie tylko, że nie posadzili nas w business klasie, bo zajmował ją rudy aktor, amerykański!, jego nazwiska nie pamiętam ale sobie sprawdzę, to jeszcze w dodatku nie było telewizorów w siedzeniach przed nami. KOSZMAR, ciasno i gorąco. Za to jedzenie „przepyszne” zwłaszcza Tymkowi smakował mielony kotlet z kurczaka – mocno opanierowany. Nie spalam ani minuty i byłam przekonana, że Tymek też nie, do czasu kiedy przyznał się do 30 minutowej drzemki!! A to drań! Puścili nam Shreka forever. Był denny, nudny i mało śmieszny. Ale prawdziwych atrakcji dostarczył nam pilot - przelatując Nowy Jork. Na dużym ekranie spokojnie obserwowaliśmy jak oddalamy się od miasta naszych marzeń, zastanawiając się - Chicago czy tez Miami? Zatoczywszy niezłe kółko, na szczęście, zaczął wracać w kierunku NY. Pogoda był okropna, za oknem tylko chmury i w dodatku wpadliśmy w turbulencje. Wyładowaliśmy szczęśliwie, choć w nie najlepszym stylu. Potem jeszcze tylko drobny problem z okropnym odrażającym murzynem krzyczącym „Where’s you’r I-94???” I po wypełnieniu 2 fascynujących deklaracji wizowych (1 angielskiej, 1 niemieckiej) i złożeniu w sumie 14 odcisków palców, nie wiem czemu w moim przypadku musiało być ich aż 10, udało nam się opuścić lotnisko. O dziwo z bagażami! Prawie zostaliśmy porwani przez kolejnego murzyna, który oferował nam taksówkę w atrakcyjnej cenie 55$, gdzie oficjalny koszt wynosi jedynie 45$, jednak wsiedliśmy do żółtego wehikułu i ruszyliśmy z kopyta. Niestety po przejechaniu 100 stóp zatrzymaliśmy się gdyż kierowca nie wierzył, iż „nasz” hotel znajduje się we wskazanym przez nas miejscu. Po 20 minutach szalonej jazdy – myślę, że powyżej limitu prędkości - dotarliśmy do hotelu. Hotel nas nie rozczarował – było wręcz przeciwnie. Nie licząc klimatyzacji, wydającej odgłosy podobne do 15-letniego tira, czuliśmy się jak w raju. Trzeba tutaj nadmienić, że nie spaliśmy już od ponad 20 godzin, ale mimo tego, zwyczajowo, rozpakowaliśmy walizki, wykapaliśmy się i nawet udało się odebrać długo oczekiwaną przesyłkę – interfejs Lexicon I-ONIX U82S. Tymek był wniebowzięty!
Hej to motoalbaniacy, piszemy dopiero dzisiaj bo many wieczor intelektualny / detox/ wasz blog jest cudowny bo macie zdjecia, a Iwona jest najwieksza ozdoba wyjazdu do usa, pozdrawiamy z albani, mimo wszystko tez fajnej, tymek brawo za fotki , czesc
OdpowiedzUsuń